środa, 29 czerwca 2011

200 obiadów. Dawne przepisy

"Każda pani domu, każda żona i matka chciałaby jak najracjonalniej, jak najlepiej odżywiać swoją rodzinę i domowników, a w tym celu układać najzdrowsze, najposilniejsze, najsmaczniejsze jadłospisy.
Na przeszkodzie stają jednak stare, głęboko zakorzenione przyzwyczajenia do zbyt tłustej, zbyt w białko i węglowodany obfitującej kuchni, bez należytego uwzględnienia jarzyn i owoców - gotowanych i surowych.
Poza tym, u wielu nawet bardzo skądinąd praktycznych osób często spotykamy brak pomysłowości. W codziennej kuchni średniozamożnej inteligencji kilkanaście dań powtarza się stale, jako jarzyna codziennie wracają kartofle, zieloną  sałatę jada się tylko latem, surowe owoce tylko jesienią. [...]
Na koniec przy dzisiejszym braku wyrobienia powojennej służby domowej, prawie zawsze szwankuje strona estetyczna podania. Nie zawsze sama pani w ostatniej chwili ma czas być obecna przy układaniu półmisków. [....]
Pomocą w tych wszystkich, codziennych trudnościach będzie ta nasza książka. Nie będąc przeładowana tysiącami przepisów, podaje jednak większość mniej lub więcej smacznych dań kuchni polskiej i międzynarodowej. [...]
W dziale legumin, kanapek, ozdobnych nakryć stołu, sama pani znajdzie pożyteczne wskazówki, nowe pomysły, powiększony zapas swojej wiedzy praktycznej. Z całą ufnością, że książka nasza stanie się prawdziwą pomocnicą w potrzebie i przyjaciółką każdej gospodyni, wypuszczamy ją w świat".

Elżbieta Kiewnarska (Pani Elżbieta), 200 obiadów. Kompletne menu z przepisami poszczególnych dań, przekąsek i legumin smacznych, zdrowych i łatwych do wykonania, fragment ze wstępu do wydania z 1930 roku.
Reprint: Wydawnictwo "De Facto", 2006.


Książka Elżbiety Kiewnarskiej (znanej w międzywojennej Polsce jako "pani Elżbieta") ukazała się po raz pierwszy w 1930 roku nakładem Wydawnictwa Polskiego R. Wagnera i przez dekady stanowiła - można napisać górnolotnie - "Biblię kulinarną Polaków". W reprincie pojawiły się jedynie drobne poprawki związane z uwspółcześnieniem pisowni, ale z zachowaniem całego kolorytu  warstwy językowej i społeczno-obyczajowej typowej dla początków XX wieku. Czytanie i przeglądanie tej książki, a także wpatrywanie się w  zamieszczone w niej obrazki  może dawać sporą przyjemność. Wiele zamieszczonych przepisów już nic nam dziś nie mówi, a warto przypomnieć sobie, co to jest budyń angielski "Rolly-Polly", budyń z ryby  "Matelotte", ciasto wogezskie, forszlak z cynaderką, danie o nazwie "gołębie jak kuropatwy", tapioka na mleku, koks z konfitur, kwiczoły na grzankach, masło sardelowe, pstrąg na niebiesko, rumsztyki z cebulką, salsefia z sosem żółtkowym czy blanc-manger migdałowe. Z kolei inne przepisy jak najbardziej do dziś dominują w współczesnej polskiej kuchni i być może w sporej części zawdzięczamy je właśnie pani Elżbiecie...

Książka pani Elżbiety jest bardzo nowoczesna, jak nakazują tego wymogi epoki. Właśnie dlatego można w niej znaleźć między innymi informacje (wyrażone z wyjątkową emfazą, która może dziś być zabawna) dotyczące:
kaloryczności dań,
zbilansowanej diety (wprowadzenie większej ilości dań warzywnych, przede wszystkim surówek - ""Higieniści często przypominają nam o korzyściach płynących dla zdrowia przy spożywaniu produktów niegotowanych, surowych, jako zawierających największą ilość witamin"),
dokładnego przeżuwania pokarmów... ("Należy dzieci i dorosłych przyzwyczajać do dokładnego żucia potraw. Więcej jak połowa tego, co jemy, wskutek niedokładnego, niedostatecznego wyzyskania części pożywnych, zawartych w pokarmach, ginie bez korzyści dla organizmu, wskutek zbyt pośpiesznego jedzenia i łykania nieprzeżutych pokarmów"),
a nawet zużycia resztek ("Jeszcze raz powtarzam, w gospodarstwie nic się marnować nie powinno. Jeżeli nie chcemy sami się zajmować stosowaniem resztek, oddajmy je biednym, lecz nie pozwalajmy służbie ich wyrzucać do kubła, jak to w wielu domach i obecnie się dzieje"). Święta prawda...

Proponowane obiady zawsze występują w czterech wersjach (wszystko z tych samych składników): obiad normalny - codzienny, obiad jarski, obiad wykwintniejszy (dla gości), obiad skromny (dla służby). Oto przykład:

Kliknij, aby powiększyć
E. Kiewnarska, 200 obiadów
E. Kiewnarska, 200 obiadów

 Porady dotyczą też aranżacji stołów i układu potraw na półmiskach - wszystko oczywiście w konwencji z lat 30-tych:

E. Kiewnarska, 200 obiadów
E. Kiewnarska, 200 obiadów
E. Kiewnarska, 200 obiadów

Mam nadzieję, że uda mi się kiedyś wykorzystać niektóre rzadziej spotykane i mniej znane przepisy z tej książki, ale na to musi przyjść dopiero czas. Póki co dzielę się jedynie moją nową fascynacją kulinarną... i muzyczną. Aby jeszcze pozostać w atmosferze czasów pani Kiewnarskiej, proponuję muzykę z internetowego radia Dismuke


w którym można usłyszeć jedynie najpopularniejsze przeboje z lat 20. i 30. Za odkrycie tej wyjątkowej stacji dziękuję Agnieszce, która jako pierwsza mi ją pokazała.

wtorek, 28 czerwca 2011

Na czas kryzysu


Kryzys, niestety kryzys. Mówią o tym wszelkie znaki na ziemi i niebie. Do głównych państwowych instytucji naukowych, jak do miejsca ostatniego ratunku, napływa prawie osiem tysięcy wniosków z prośbą o dofinansowanie, choć może otrzymać je nieco tylko ponad kilkadziesiąt projektów. Stracone złudzenia. Redaktorzy przetrzymują dziesięciostronicowe (sic!) teksty blisko pół roku, aby w końcu "uprzejmie poinformować" (to cytat), że jednak nie, nie przyjmą. Cóż wtedy? Ciasteczka nie zapełnią tej pustki, ale...

Jasne, że najlepsze są maślane. Takie typu francuskich Bonne Maman galettes i podobne do tych, które prezentowaliśmy kilka dni temu ma blogu. Ale nie zawsze można sobie pozwolić na ciastka bogate masłem, konfiturą, orzechami, przyprawami, przepychem ulubionych dodatków. Czasem trzeba się zadowolić tym, co się ma. Ale co zrobić, gdy ma się niewiele? Gdy w lodówce nie ma ani jednego jajka, nie ma też masła czy śmietany? Zawsze można spróbować stworzyć coś na miarę skromnych możliwości, a nóż - się uda?


Skromne ciastka (bez jajek)
porcja  na ok. 15 niedużych ciastek

1 i jedna trzecia szklanki mąki pszennej
jedna trzecia szklanki oleju
jedna trzecia szklanki cukru
2 łyżki dowolnego jogurtu (u mnie - jagodowy)
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka cynamonu

Wszystkie składniki szybko zagnieść, aby utworzyły zwartą masę. Jeżeli ciasto jest zbyt kruche, należy dodać więcej jogurtu, jeżeli zbyt tłuste - mąki. Formować kulki wielkości orzecha włoskiego i rozgniatać je na blasze. Piec ok. 20 minut w temp. 180 stopni Celsjusza do lekkiego zrumienienia. Pomimo mało wyrazistego wyglądu i niepozorności są dużo smaczniejsze, niż można by się spodziewać. Polecam.

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Efekt medżik

"Efekt magic pojawia się tylko, gdy szorty są mokre".
I znów kuriozum - trudno się oprzeć, aby go tu nie zamieścić.

niedziela, 26 czerwca 2011

Jak...



...pisać o ciastkach, gdy brak słów, pisać co ślina na język przyniesie, zwłaszcza gdy się ślinię na ich widok, gdy rąk utrzymać przy sobie nie mogę, gdy wzroku oderwać się nie da, małe kawałki nieba na talerzu, niebotyczna dobroć masła i cukru? O weganie, czy wiecie co straciliście? Zwijacie się teraz tylko ze zgryzot, zgryzając marchewkę. Jak możecie żyć, jak mogliście dokonać wyboru tak okrutnego? R.

Przepis na kruche ciasteczka maślane z dżemem rabarbarowo-truskawkowym:

100 gramów przedniego masła
50 gramów cukru
1 saszetka cukru wanilinowego
200 gramów dobrej mąki do ciasteczek
1 żółtko z wiejskiego jaja
2 łyżki zimnej wody
dżem wedle uznania :)

Wszystkie składniki szybko zagnieść na jednolitą plastyczną masę. Schować do lodówki na 30 minut. Wytrzymać i nagrzać piekarnik do 190 stopni Celsjusza. Schłodzone ciasto wałkować na stolnicy podsypanej mąką, wycinać ulubione kształty. Ozdobić kleksem, najlepiej domowego, dżemu. Piec na natłuszczonej blasze ok. 8-10 minut. Gotowe... teraz można je pożreć.


Dżem powstał z rabarbaru, truskawek, brązowego cukru i niczego innego. Połączenie składników nastąpiło w gorących warunkach, które panowały na patelni.

sobota, 4 czerwca 2011

poniedziałek, 23 maja 2011

Prawda o czekoladkach

Przedziwny los sprawił, że jestem chwilowo w posiadaniu kilku bombonierek z prawdziwą belgijską czekoladą. Nie wolno mi jej jeść, mogę na nią tylko patrzeć i tęsknić do jej smaku. Taka perwersyjna tortura. Szczytem okrucieństwa jest to, że nie mogę jej nikomu podarować, zwłaszcza okrutne, że nie mogę podarować ani trochę nawet Ani. To jest próbka handlowa, w prototypowych opakowaniach i w prototypowej formie, ściśle tajne. Moim zadaniem jest znaleźć kogoś, kto najlepiej posiada sieć sklepów i chciałby zakupić jakieś 50 tysięcy opakowań. Zadanie nie jest ani trudne, ani łatwe. W Polsce mieszka ponad 38 mln. ludzi, z czego ponad połowa to kobiety. Wiadomo też, że wszystkie, nawet feministki, uwielbiają czekoladę. Zdecydowana większość, nawet weganki, mogą ją jeść. Czekolada to idealny prezent. Przeszukując przepastne archiwa domowych bibliotek (i Muzeum Narodowego) znalazłem wspaniałą, klasyczną reklamę.


Klasyczna reklama, z książki do  prawa administracyjnego z 1926 r. Jest adresowana do mężczyzn studiujących prawo.Utrwala ona zbrodniczy patriarchalny porządek społeczny, zgodnie z którym samcy wychodzą na polowanie, by następnie powrócić do jaskini przynosząc (tu użyto paskudnie seksistowsko-szowinistycznego sformułowania: "Pani") samicom bombonierę. Zapewne taki podział ról napawa obrzydzeniem różne środy i labudy i inne kobietony, ale tu przecież chodzi o CZEKOLADĘ. TAK, nawet one nie zaprzeczą, że każdej smakuje, że każda z "Pań" przyjmie ją z wdzięcznością..."
  
A jeśli nadal będą protestować, to może przekona je ta reklama, apelująca do ich "lewicowej wrażliwości":


Albo ta, adresująca "hedonistyczną wrażliwość" tych z pośród kobiet najbardziej nielicznych, gdyż: "jedząc ją przeżywamy cudowne, nieopisane, bajeczne smakoszostwa"... piękny modernizm z 1925 r.



Czekolada, na szczęście, w przeciwieństwie do feministek, nikogo nie dyskryminuje. Nadaje się też dla "Panów". Powołując się na męskie autorytety takie jak Einstein, Woronow, Steinach oraz wynalazki jak radio i jazz, które kojarzą się z ekskluzywnie męskimi cechami: intelektem, agresją i siłą - zachęca do zakupu. Reklama zawiera jednak przestrogę - mężczyzna po zażyciu czekolady staje się "gorliwym fanatycznym radio amatorem".

Uwielbiam czekoladę, jem ją codziennie i bez ograniczeń, bo chcę, bo mogę, bo lubię, bo jestem mężczyzną.
r. 

piątek, 20 maja 2011

Zielona Góra

Pies wpatrujący się we "wrota" sklepu mięsnego
Specyficzne sukienki komunijne
Niger

Spotkanie z żyrafą


poniedziałek, 16 maja 2011

Artykuły spożywcze, używki, wyroby spirytusowe

Zdjęcie podesłane przez naszą fankę z Myszęcina (dziękujemy!). Szyld sklepu z okolic Tylmanowej.

Jak przyznaje autorka zdjęcia, sama nie wie, czy rzeczywistość uchwycona na fotografii jest jakąś osobliwością. Wydaje mi się, że jednak jest nią. W końcu wszystko w tym sklepie jest wysokiej jakości, a wyrobami spirytusowymi określa się także zabawki (cóż to mogą być na atrakcje?) i kosmetyki (które faktycznie czasem posiadają w swoim składzie ten alkohol). A "koniaki " - może to tylko błąd w pisowni i chodziło tak naprawdę o "koniki" - jako artykuły dla dzieci, tak skutecznie i zachęcająco wyeksponowane na szyldzie.


sobota, 14 maja 2011

Ogrody, piękne moje ogrody


Ogrody na ul. Ostatniej

"Ogrody, piękne moje ogrody
Takich ogrodów nie znajdziesz na świecie
Ani tak czystej, wiecznie żywej wody
Ni takiej wiosny zatopionej w lecie".
Cz. Miłosz

wtorek, 10 maja 2011

Ulice

Ulica Ładna - Serwis Extra


Mechanika pojazdowa na ulicy Ładnej


Ulice Śliczna i Ostatnia


Ulica Nieduża


Ulica Miła - bar mleczny "Miła" - Gwardia Białej Gwiazdy


Drzwi baru mlecznego "Miła"


Ulica Ogrodnicza

poniedziałek, 9 maja 2011

Wielki bul fragmentów, które krzyczą


"Obraz "Hołd Smoleński" powstał jako artystyczna i patriotyczna reakcja na katastrofę samolotową, jaka miała miejsce 10 kwietnia 2010 roku pod Smoleńskiem. Zginął w niej Prezydent Polski - Lech Kaczyński i wiele znakomitości, elita narodu. To wydarzenie, choć wielkie, dopiero po latach ujawni brzemię swoich politycznych, historycznych oraz duchowych konsekwencji. Gdyby Matejko żył, z pewnością to on namalowałby "Hołd Smoleński".

Możesz mieć ten obraz. Powinieneś go mieć. Zamów go  i niech będzie ozdobą Twojego domu, gabinetu, plebanii, firmy, kościoła, kolekcji. Niech zaświadcza o Twojej pamięci i odwadze. Patriotyzm to nie obciach!"

Takim słowami zachęca do nabycia "obrazu, który powinno się mieć", na stronie holdsmolenski.pl jego autor.
Przekaz marketingowy jest bardzo mocny. Wynika z niego, że osoba, która nie nabędzie tego dzieła, będzie naznaczona etykietą apatriotycznego tchórza cierpiącego na demencję. Nie pozostawia zatem żadnego wyboru, niż tylko zakup.
A zatem należy nabyć tę "ozdobę" domu, by ją powiesić w jadalni. Od tej pory wszystkie niedzielne rodzinne obiady będą niezapomniane, niepowtarzalne i świadczące o braku znamion demencji i tchórzostwa. Będzie to po prostu certyfikat patriotyzmu wiszący nad stołem, przy którym jesz zupę.
Podzielam opinię malarza, że temat jest godny Matejki. Sądzę jednak, że tylko Matejko też byłby godny tematu.
Muszę się przyznać, że widok "Hołdu..." wywołał u mnie pewien szok estetyczny, który został poprzez perswazyjny przekaz marketingowy wzbogacony nutą niesmaku, podziwu dla wyczucia rynku i wreszcie podziwu dla braku samokrytycyzmu mistrza pędzla. Niemniej jednak, sam autor pisze, że "fragmenty obrazu krzyczą". 

 To turpistyczne uwielbienie tragicznie zmarłych jest swoistym novum w moim świecie. Autor jako target wyznaczył wszystkich tych, którzy w dobrej wierze dokonują apoteozy ofiar tragedii pod Smoleńskiem.
"Hołd smoleński", jak wynika z zamieszczonego na stronie wywiadu z autorem, został namalowany bez obaw, że stanowi "świętokradztwo". Zatem możemy mieć niebawem do czynienia z powstawaniem licznych "przedstawień hagiograficznych" - od apoteozy już tylko krok do apostazji.

niedziela, 8 maja 2011

Kromka, piętka, skibka

"Pamiętam piekarnię, w której chleb robił człowiek niespełna rozumu. Pamiętam taką, gdzie piekł zabójca. Pamiętam inne, zapyziałe, z innego wieku.Pamiętam, że nikt mnie nie wypuścił z piekarni bez chleba na drogę. (...) Ale czemu inni ludzie pieką chleb w domu? Czemu piszą blogi o pieczeniu chleba (są ich tysiące)? Czy naprawdę potrzebują dwustu wypróbowanych przepisów na chleb, kiedy za rogiem piekarnia, codziennie otwarta, świetnie zaopatrzona? Nie wiem. Nie mam żadnej odpowiedzi. Mogę się tylko domyślać: pewnie pieką chleb, dlatego że wszystko, co własnoręcznie zrobione, ma specjalną wartość, coś, czego kupić się nie da. Chleb pieczony w domu jest lepszy, mówią, i nie brną w dalsze odpowiedzi; i pieką orkiszowy, na zakwasie, bułki w stu rodzajach; pieką razowce i chleby Grahama; zastanawiają się, czy by się nie dało upiec chleba na liściu kapusty albo czy czarnego chleba litewskiego nie upiec, słodkiego, z kminkiem" - Wojciech Nowicki, "Piętka z masłem"


W tym pięknym eseju o chlebie Wojciech Nowicki zadaje bardzo podstawowe pytanie - dlaczego ludzie, także dzisiaj, choć piekarni jest pod dostatkiem, pieką chleb w domu? Tak jak autor, ja również nie umiem udzielić satysfakcjonującej odpowiedzi na to pytanie. Wiem tylko, że bardzo lubię proces przygotowywania chleba: od chwili tworzenia zakwasu, wyrabiania ciasta, poprzez moment wypieku (to prawda, że zapach pieczonego chleba zmienia charakter domu), pierwszy trzask nacinania chrupiącej skórki, aż do dzielenia chleba i obwarowywania nim bliskich osób. Gdybym chciała popaść w większą egzaltację, napisałabym, że jest to proces magiczny.

To same banały, na które składa się uniwersalne doświadczenie każdego "zjadacza". Chleb powszedni, chleb codzienny. Najlepszy z najprostszej mąki, najzdrowszy ze źródlaną wodą i kamienną solą. Obecny we wszystkich kulturach, choć pod różnymi postaciami. Niewyczerpany smak, który obecnie coraz częściej jest zastępowany erzacami. Dlatego warto spróbować upiec własny chleb, choć pewnie nie będzie miał tak idealnego wyglądu, jak nakazują supermarketowe kanony piękna. Ale za to smak będzie prawdziwy.

Domowe chleby piekły jeszcze moje wszystkie prababcie, w późniejszych pokoleniach ten zwyczaj (i konieczność) samoistnie wymarł. Z wielu przyczyn chciałam go wskrzesić. Kusząca wydaje się już sama perspektywa powielania tych samych czynności, które wykonywali od niepamiętnych czasów przodkowie. A więc cykliczność, tradycja, ale poparte wolnym wyborem, brakiem konieczności. Jest też szansa na odzyskanie dawnego unikalnego smaku. I satysfakcja z wyników własnej pracy.

Tak więc, kiedy pół roku temu zaczynałam moją "chlebową przygodę", musiałam nauczyć się wszystkiego sama. Jako pole manewru do nauki wybrałam chleby zakwasowe, które chyba - wbrew obiegowym opiniom - są łatwiejsze w wykonaniu od drożdżowych (czyli tych popularnych sklepowych), a już na pewno są dużo zdrowsze. Istnieje wiele blogów zawierających przepisy na chleb, jednak najbardziej wyczerpujące informacje, niezbędne dla początkujących "piekarzy", można znaleźć na stronie Małgorzaty Zielińskiej - warto tam zajrzeć, jeżeli ktoś nabierze ochoty, aby stworzyć od podstaw zakwas, a z niego - w przyszłości - własny chleb. Przepisy są bardzo atrakcyjne i wyłożone w sposób wyjątkowo przystępny.

Chleb na zdjęciu "narodził się" dzisiaj, jako że niedziela jest moim zwyczajowym dniem wypiekania. Najprostszy z  prostych - całkowicie żytni, do tego razowy (zakwas prowadzony na mące razowej, ciasto tworzone z mąki żytniej chlebowej). Bez żadnych dodatków, klasyczny, bez zbędnych walorów wizualnych. O bardzo delikatnym kwaśnym posmaku, ma regularny miąższ i zwartą strukturę, szybko syci. Świeży przez cały tydzień. Smak, który ciągle się nie nudzi.

sobota, 7 maja 2011

Młotek bezpieczeństwa

W przepastnych plikach mojego komputera znalazłam jeszcze dwie inne fotografie z kuriozami.

Młotek bezpieczeństwa - czy to jednak nie oksymoron?


Wystawa sklepu mięsnego w Pradze - urocze, uśmiechnięte świnki w towarzystwie przyjaciół, czyli toporów.

piątek, 6 maja 2011

Kurioza inne

Żeby nie było, że zabawne nieporozumienia zdarzają się wyłącznie w mniejszych miastach.

Kurioza warszawskie


Karuzela za łabędziami na tle muralu "Mleko to zdrowie".


Nowy chwyt marketingowy: "Drukarnia - brzydko, drogo nieterminowo!"


Wystawa sklepiku. Akcesoria do przytulania - "Przytul mnie..."



W centrum Warszawy oberża "U chłopa".

Kurioza krakowskie


 Reklama baru mlecznego - świnka na łańcuchu


Tradycyjny zestaw krakowski

Kurioza poznańskie


Portfele dla leworęcznych


"Pałka z kurczaka " - nikt poza Wielkopolanami nie wie, co to jest...